Rok 2020, czyli jak nauka zdalna postawiła wszystko na głowie
Rok 2020 – ku uldze znacznej części społeczeństwa – dobiega końca. W związku z tym, zapraszam Cię na moje bardzo subiektywne streszczenie i podsumowanie tego okresu w kontekście edukacyjnym. Został on zdominowany przez jedno z najczęściej powtarzanych haseł, które brzmi, oczywiście: nauka zdalna.
Szok
Tak chyba najłatwiej podsumować jednym słowem to, co spotkało nas w marcu. Nie będę jednak mówić tu o aspektach związanych stricte z pandemią, a skupię się przede wszystkim na edukacji, która została (jak wiele innych branż) bardzo mocno dotknięta jej skutkami. A te trwają do dziś.
Z dnia na dzień podjęto decyzję o zamknięciu szkół. Uczniowie nie wiedzieli, jak będzie wyglądać ich edukacja w najbliższych dniach (nikt nie spodziewał się, że sytuacja obejmie wiele miesięcy), nie wiedzieli tego rodzice, ale nie wiedzieliśmy też tego my – nauczyciele.
Zdecydowano o 2 tygodniach przerwy w nauce, po której podjęto decyzję o przejściu na nauczanie zdalne. Organizowaliśmy się w popłochu, na szybko, biorąc udział w szkoleniach z obsługi nowych, dotychczas nieznanych nam platform, przy użyciu których już wkrótce mieliśmy pracować z dziećmi.
Wykluczenie cyfrowe
I tu pojawił się pierwszy problem. Rodziny wielodzietne lub mniej zamożne miały problem z zapewnieniem sprzętu multimedialnego swoim dzieciom na czas zdalnych lekcji. W mojej klasie, na szczęście, nie było takiego problemu. W ekspresowym tempie zrobiłam sondaż wśród rodziców i upewniłam się, że wszystkie dzieci mają niezbędne urządzenia. Wiem, że dyrekcja mojej szkoły również podjęła działania mające na celu zapobieżenie ewentualnym brakom sprzętowym i rodzinom, w których go brakowało, taki sprzęt udostępniała.
Wiem jednak, że sytuacja w wielu szkołach w Polsce była trudna, mówi się o „dzieciach – duchach”, które przez wiele tygodni nie uczestniczyły w lekcjach (i tu od razu nasuwa mi się pytanie: dlaczego nikt nie reagował wcześniej i nie sprawdził, jaka była tego przyczyna?).
Ograniczenie kontaktów społecznych
Kolejnym, a tak naprawdę chyba najważniejszym problemem, przed którym zostały postawione dzieci, było nagłe zamknięcie w domach i ograniczenie (a momentami nawet całkowite zablokowanie) kontaktów społecznych. Jak zapewne wiesz, pracuję z najmłodszą grupą uczniów, czyli dziećmi w klasach 1-3. Dzieci w takim wieku WYMAGAJĄ wręcz kontaktu z drugim człowiekiem, co jest jednym z fundamentów ich zdrowego i zrównoważonego rozwoju. I tak, oczywiście, to ograniczenie dotknęło wszystkich, jednak my – dorośli, mimo, że bywało (i nadal bywa) ciężko, jesteśmy w stanie lepiej poradzić sobie z całą sytuacją, niż małe dzieci, które mimo, że rozumieją bardzo wiele jak na swój wiek, to jednak cała sytuacja jest dla nich bardzo stresująca i wywołująca wiele trudnych emocji.
W momencie wejścia pierwszych restrykcji związanych z przemieszczaniem się, moi uczniowie byli w pierwszej klasie, więc udało im się poznać szkołę w tradycyjnej formie jedynie przez jeden semestr. Drugi spędzili w swoich domach, ucząc się zdalnie.
Wiedziałam, że spoczywa na mnie ogromna odpowiedzialność związana z zapewnieniem im jak najbardziej komfortowych warunków nie tylko nauki, ale przede wszystkim całościowego funkcjonowania w tej nowej rzeczywistości. Od zawsze kładę ogromny nacisk na ukształtowanie dobrej i szczerej współpracy z dziećmi, opartej na wzajemnym szacunku i poczuciu bezpieczeństwa. Na stworzeniu przestrzeni, w której każdy jest równy i tak samo ważny oraz w której każdy ma prawo do odczuwania emocji i przeżywania ich na swój własny sposób (o ile nie krzywdzi przy tym siebie i innych).
Przeniesienie tej relacji za szklany ekran nie było łatwe. Powiedziałabym, że było niesamowicie trudne. Robiłam jednak wszystko, co w mojej mocy, aby dzieci, mimo sytuacji, w której się znaleźliśmy, nadal miały to poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że jestem tu dla nich.
Bardzo dużo rozmawialiśmy na temat tego, jak się czują, jakie towarzyszą im emocje, jak sobie z nimi radzą. Dzieci dzieliły się swoimi przeżyciami, a ja widziałam, że dzięki temu z ich barków powoli spada ciężar związany z ogromem emocji, które w sobie trzymały.
Krok po kroku oswajaliśmy się z nowymi sposobami pracy oraz komunikacji i staraliśmy się wziąć z nich tyle, ile tylko się da.
Nauczanie
No właśnie – a jak poradziliśmy sobie pod kątem typowo edukacyjnym?
Jak już wcześniej wspomniałam, w momencie marcowego przejścia na naukę zdalną, moi uczniowie byli w pierwszej klasie. Na szczęście, mieliśmy za sobą „stacjonarne” wprowadzenie wszystkich liter oraz dużo ćwiczeń związanych z nauką czytania, co, niestety, nie udało się tegorocznym pierwszoklasistom. My mogliśmy „iść dalej”.
Jasne, że bywało ciężko. Zdarzały się momenty, gdy widziałam frustrację moich uczniów przy próbach zrozumienia niektórych zagadnień, ale też podczas problemów technicznych, które w mniejszym lub większym stopniu co jakiś czas utrudniały nam pracę. Odczuwałam niemoc, mając świadomość, że nie mogę do nich podejść i pokazać, jak postąpić z danym zadaniem i – co najważniejsze – bezpośrednio pomóc im z poradzeniem sobie z przeżywanymi przez nich emocjami.
Jednak muszę powiedzieć, że jestem z moich uczniów bardzo dumna i pełna podziwu wobec tego, jak dzielnie stawiali czoła wszelkim trudnościom. Mimo, że był to bardzo trudny czas, momentami pojawiała się niechęć do pracy i zmęczenie, to krok po kroku parli do przodu i naprawdę się starali, dzięki czemu, kiedy spotkaliśmy się we wrześniu, szybko udało się nam nadrobić nieznaczne zaległości.
Nauka zdalna 2.0
W roku szkolnym 2020/2021 nie musieliśmy długo czekać na kolejną turę nauczania zdalnego. Klasy starsze rozpoczęły je już w październiku, natomiast klasy 1-3: od 9 listopada.
Nie będę ukrywać, że tym razem było już łatwiej. Uczniowie (oprócz tegorocznych pierwszoklasistów, którym bardzo współczuję) i rodzice wiedzieli, czego się spodziewać, nauczyciele byli lepiej przygotowani. Nie towarzyszył nam taki stres, który pamiętaliśmy z marca.
Czy to oznacza, że nauka zdalna mogłaby w 100% zastąpić stacjonarny tryb edukacji?
Uważam, że w klasach młodszych, bo takie uczę – nie. Bezpośrednie nawiązywanie relacji z uczniami, kontakt wzrokowy, spontaniczne rozmowy i wszelkie składowe kontaktów społecznych są moim zdaniem nie do przecenienia i nie do odwzorowania w przestrzeni internetowej w pełnym zakresie. Zawsze podkreślam, że moją główną rolą w szkole wcale nie jest rola nauczyciela, tylko bycie jak najlepszym wychowawcą. I, mimo dołożenia wszelkich starań w pracy zdalnej, najlepszym sposobem na jej realizację zawsze będzie relacja bezpośrednia.
Plusy nauczania zdalnego?
Czy w takim razie nauka zdalna, która zdominowała ten rok kalendarzowy, spisała go tym samym na edukacyjne straty?
Nie sądzę.
Wbrew pozorom, uważam, że wynikło z niej również wiele dobrego.
Po pierwsze: mimo, że sposób i tryb przyswajania wiedzy związanej z nowymi technologiami nie przebiegał tak, jak powinien, to jednak uczniowie i nauczyciele zdobyli wiele nowych umiejętności, których (zwłaszcza nauczyciele nieco starszej daty) w innym przypadku być może nie zdobyliby nigdy.
Po drugie: okazało się, że samo nauczanie zdalne, które jeszcze kilka lat temu wydawało się kompletnie nieefektywne i oderwane od rzeczywistości, w sytuacjach kryzysowych może w pewnym stopniu zastąpić naukę stacjonarną i mimo, że jest to trudne i zupełnie inne doświadczenie, to jednak realne i możliwe do zrealizowania.
Po trzecie: myślę, że wielu rodziców, obserwując pracę swoich dzieci podczas lekcji, mogło dostrzec ich zaangażowanie w pracę oraz metamorfozę, którą przechodzą, codziennie zmieniając się w ucznia (bo, umówmy się, dziecko – dziecko, a dziecko – uczeń, to często dwie różne osobowości). Sądzę, że na podstawie tych obserwacji wyciągnęli wiele ważnych wniosków.
Nie sposób nie poruszyć tutaj również kwestii, którą uważam za niezwykle istotną (i, moim zdaniem, wciąż niedocenianą), a mianowicie: współpracy nauczyciel – rodzic. Jest to jeden z bardzo ważnych dla mnie aspektów i prawda jest taka, że to, co wypracowałam z rodzicami w ramach tej współpracy, było pięknie widoczne i procentowało właśnie podczas nauki zdalnej. Bez ich zaangażowania w pomoc dzieciom i nasze wspólne oraz skoordynowane działania to by się po prostu nie udało.
Po czwarte: w końcu wielu nauczycieli zaczęło wychodzić z utartych schematów nauczania, zobaczyło, że można inaczej, co wcale nie oznaczało – gorzej. Próbowali nowych metod i – nabierając dystansu do codzienności, która czasami łapała w pułapkę stagnacji – jeszcze krytyczniej mogli spojrzeć na system edukacji, który w wielu aspektach wymaga gruntownych zmian.
Po piąte (i na tym zakończę, choć plusów znalazłoby się jeszcze kilka): nagle okazało się, że to, o czym mówię od dawna, objawiło się wielu edukatorom, a mianowicie, że kartkówki, sprawdziany oraz oceny wcale nie są najważniejsze! Że motywacja wewnętrzna zawsze będzie ważniejsza od tej zewnętrznej. Że, zamiast skupiać się na tym, czego uczeń jeszcze nie potrafi, trzeba odkryć jego potencjał oraz mocne strony i wspierać je z całych sił.
I pamiętać, że najważniejsza zawsze powinna być RELACJA.
Tego nam wszystkim życzę.
Do napisania w 2021 roku!
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli podzielisz się nim z innymi.